Polecany post

Jak podróżować po Nowej Zelandii

 Nie ma co ukrywać - wycieczka do Nowej Zelandii zawsze była pioruńsko droga, a teraz po pandemii na razie jest jeszcze droższa. To takie us...

31 sierpnia 2024

Idziemy na inne zakupy

Nowa Zelandia to nie Włochy czy Francja, gdzie tradycyjnie panie kupują szałowe buty czy ciuchy. Jeśli uda się Wam wylądować w jakiejś kiwiskiej galerii handlowej to szybko przekonacie się, że ani ceny, ani wybór, ani jakość z nóg nie powala i tego typu zakupy lepiej robić w domu albo przynajmniej w Europie. 

Czasem zdarza się jednak, że trzeba koniecznie dokupić coś, czego się zapomniało zabrać, albo nie przewidziało się, że będzie potrzebne albo się zepsuło, podarło  czy zgubiło. 

Oto wskazówki gdzie zaopatrywać się w takie rzeczy.

Jak wszędzie na świecie najlepiej unikać centrów turystycznych, bo tam będzie sporo drożej choć np. w Queenstown (odpowiednik Zakopanego)  z pewnością znajdziecie dobry wybór sprzętu górskiego i narciarskiego. Jeśli tylko się da to próbujcie jednak w innych miastach.  

Lokalna dobra marka gdzie można kupić przyzwoite odzienie turystyczne  i trochę sprzętu to Kathmandu. To taki odpowiednik North Face jeśli chodzi o ciuchy. 

Jeśli chodzi o gadżety kampingowe warta polecenia jest sieć Hunting and Fishing. Niby jest to sklep głównie dla myśliwych i wędkarzy ale jest tam mnóstwo przyzwoitego sprzętu turystycznego jak i ciuchów na wszelkie możliwe wybryki nowozelandzkiej pogody. 

Kiedy trzeba Wam coś z elektroniki to idźcie do Noel Leeming


Jeśli nie zależy Wam bardzo na jakości a trzeba dokupić coś prostego z ciuchów, butów czy do kuchni plastikowy pojemniczek, garnuszek, widelec itd.  to idźcie do The Warehouse. To jest taki wiele mniejszy odpowiednik amerykańskiego Wall Mart czyli chińszczyzny dla mas. 

Jeśli trzeba Wam coś do samochodu to macie do wyboru Repco lub Supercheap Auto. Tam znajdziecie i narzędzia i akcesoria. 



Jakbyście potrzebowali listewkę czy haczyk to odpowiednikiem powiedzmy Castoramy są tutaj Bunnings Warehouse i Mitre10



Leki i kosmetyki znajdziecie w każdej Pharmacy, ale podstawowych rzeczy z tej branży jest też sporo w supermarketach gdzie jest taniej.



Jeśli - odpukać - sprawy zdrowotne się pokomplikują poza granice samoleczenia to szukjacie najbliższego szpitala (nie prywatnego) gdzie zgłosicie się do ED czyli Emergency Depatment a tam już się wami zajmą. 



A w przypadku poważnego wypadku (tu pukamy wiele razy w niemalowane) dzwonicie na 111 i dobrzy ludzie wyślą do Was ambulans, straż pożarną czy co tam akurat będzie trzeba,  a w międzyczasie dogadacie się z waszym ubezpieczycielem co dalej. 

Leczenie urazów wynikłych z wypadku jest tu zwykle darmowe nawet dla wizytujących turystów natomiast już usuwanie wyrostka może być płatne choć nie aż tak drogie jak w USA. W szpitalu wszystko się wyjaśni. 

Tak czy siak unikajcie szpitali. Nic przyjemnego. Jest dużo ciekawszych rzeczy do zobaczenia w Nowej Zelandii. 





17 sierpnia 2024

Codzienne zakupy w Aotearoa

Było już o płaceniu to możemy iść w końcu na zakupy. 

Dziś o produktach spożywczych, podstawowych produktach użytku domowego i kosmetykach. 

Są tu dwie opcje: supermarket lub  tzwn. corner dairy czyli mały sklepik prowadzony zwykle tutaj przez Hindusów. Trochę artykułów spożywczych i pierwszej potrzeby znajdziecie jeszcze na stacjach benzynowych (też głównie zaanektowanych przez Hindusów). Supermarkety są oczywiście sporo tańsze i mają nieporównywalnie większy wybór więc robienie zakupów w dairy czy na stacji benzynowej to tylko w przypadku czegoś nagłego i niewielkiego. 

Sieć supermarketów w porównaniu z Polską jest raczej uboga. W zasadzie są to dwie sieci: Foodstuffs (nowozelandzka) i Woolworths (australijska). Obie prowadzą pełnowymiarowe supermarkety i mniejsze sklepy coś jak Żabka (która może być małym osiedlowym sklepikiem lub nieco większym mini supermarketem). 

Tak więc jeśli chcecie elegancko, bardziej delikatesowo, ale drożej to idziecie do New World (należy on do sieci Foodstuffs). 


Warto zabrać ze sobą swoje własne torby to personel za kasjerką spakuje wam zakupy do waszych toreb i wstawi do wózka. Jak nie macie toreb to poproście, żeby wstawiali prosto do wózka a potem na parkingu przeładujecie sobie do bagażnika czy kampera. Plastikowych toreb już się tutaj w ogóle nie używa - tylko papierowe.

Jak chcecie średnio elegancko i tylko nieco taniej to wybieracie Woolworths (który do niedawna zwał się Countdown, więc w apkach czy na ulicy może ciągle funkcjonować jego stara nazwa). 

Tutaj już wam za kasą towaru nikt pakować nie będzie. 

Jak chcecie najtaniej ale i najmniej elegancko to idziecie do Pak'n'Save gdzie na półkach towar leży w kartonach, brak "elegancji/francji" i  nikt niczego nie pakuje ale szczerze mówiąc asortyment jest podobny do New Worlda (bo to też sklep sieci Foodstuffs) a różnica polega tylko na mniejszej ilości delikatesowych produktów i bardziej przaśnym wystroju. 

Oprócz tych pełnowymiarowych supermarketów w prowincjonalnych miasteczkach znajdziecie również te nieco mniejsze, całkiem przyzwoite ale nieco droższe.

 Woolworths ma ich dwa rodzaje: FreshChoice i SuperValue. 



Natomiast Foodstuffs  ma sieć sklepików zwanych Four Square. 


I to w zasadzie wszystko jeśli chodzi o sklepy. 

Jedzonko można jeszcze kupić na marketach organizowanych z reguły w soboty w różnych miastach i miasteczkach, gdzie znajdziecie stragany z owocami i warzywami oraz różne rzemieślnicze wyroby jak pieczywo, sery, przetwory, miód nie mówiąc już o wszelakich rękodziełach itd. Czasem wygląda to kusząco ale z reguły wcale taniej niż w supermarkecie nie jest tak więc polecam markety, bo trafiają się tam różne perełki ale nie zakładajcie, że owoce kupione tam będą tańsze i lepsze niż w sklepie. Trzeba sprawdzać.

Wspomniałem w poprzednim wpisie o kupowaniu różnych płodów za pomocą honesty box. Tam z reguły jest nieco taniej niż w sklepach ale też trzeba uważać, bo nieraz te dary niebios leżą cały dzień na słoneczku i mogą być nieco skruszałe. Trzeba sprawdzać.

Należy również wspomnieć o sklepikach przy różnych plantacjach (truskawek, jeżyn, malin, borówek kanadyjskich itp) gdzie w sezonie (listopad-grudzień) te pyszności można kupić sporo taniej niż w sklepach, choć jak na nasze polskie gusta ceny są i tak zabójcze. Niektóre plantacje pozwalają również na zrywanie samemu no a wtedy można się nieźle objeść. 

Wracając do supermarketów to asortyment jest niezły choć jak na polskie przyzwyczajenia nie taki znowu bogaty. Jest kilka rzeczy dość popularnych w Polsce, tórych tutaj prawie nigdy nie ma ale to wyjątki i z reguły nie poszukiwane przez turystów (seler korzeniowy, koperek naciowy, kasza gryczana palona i jeszcze parę). Oczywiście nie znajdziecie tu również typowych polskich wędlin czy pieczywa no ale na tym przecież polega przygoda podróży za granicę. 

W supermarketach z reguły kupicie nisko procentowe alkohole czyli piwo i wino ale nie kupicie tam mocnych trunków. Po takowe trzeba się udać do specjalnych sklepów alkoholowych, bo tylko one mają licencję na ich sprzedaż. Prawie wszystkie mają w nazwie Liquor a więc Liquorland, Super Liquor, Thirsty Liquor itd. 


Tak więc jeśli trzeba wam whisky, wódeczkę, gin czy koniaczek to niestety kupicie je tylko w tych sklepach. Mają one również lepszy wybór win i piwa ale z reguły wino i piwo jest tańsze w supermarketach więc .... trzeba sprawdzać. 

No i oczywiście w supermarketach kupicie podstawowe artykuły toaletowe i kosmetyki i jeśli nie macie wymyślnych potrzeb to polecam robić takie zakupy tam, bo mimo, że w drogeriach/aptekach zwanych tutaj pharmacy jest większy wybór to jednak jest sporo drożej. 

No, to zakupy codzienne mamy opanowane ale pozostały nam jeszcze informacje o cenach. 

Nie ma sensu robić tu wyliczankę więc aktualne ceny w New World znajdziecie tu.

Ceny w Woolworths są tutaj a ceny w Pak'n'Save są o tu

Miłego studiowania. 

Na razie.



16 sierpnia 2024

Jak i czym płacić w Nowej Zelandii

Jeśli zdecydujecie się na samodzielne podróżowanie po naszym pięknym kraju to nieomal prosto po przylocie będziecie chcieli się - jak mówią żeglarze - zasztauować. Czy zdecydowaliście się na kampera, czy samochód, czy to może na inny środek transportu będzie trzeba kupić trochę jedzonka, dokupić rzeczy, które zapomnieliście zabrać, lub których nie mieliście jak zabrać. Tak czy siak, po odebraniu środka lokomocji pierwsze kroki prowadzą do sklepu.

Najpierw ciekawostka:

Nowa Zelandia była jednym z pierwszych krajów na świecie gdzie w latach 80-tych testowano system EFTPOS czyli Electronic Funds Transfer at Point of Sale - czyli tak popularne dziś czytniki kart połączone bezpośrednio z systemem bankowym. Kiedy reszta cywilizowanego świata ciągle jeszcze wkładała tylko karty kredytowe do maszynki i odbijała je w trzech kopiach za pomocą zgrabnego wózeczka i dawała ci do podpisu, tutaj w Nowej Zelandii wprowadzono już karty debetowe, które nie tylko były używane w bankomatach ale i w każdym sklepie czy na stacji benzynowej można było nimi płacić. Mało tego, na stacjach benzynowych, które czasem bywały narażone na napady, kasjerzy często proponowali wyciągnięcie gotówki - jak z bankomatu. 

EFTPOS terminal

Z tamtych czasów pozostało do dzisiaj nazewnictwo - jeśli kasjer rzuci ci: "FTPOS?" to znaczy, że pyta czy płacisz kartą czy gotówką. Ponieważ 99% transakcji jest kartami więc to pytanie pada rzadko ale nieraz pada - szczególnie w stosunku do obcokrajowców. 

Inna pozostałość to to, że w wielu miejscach, tak jak dawniej można na kartę debetową wybrać gotówkę u kasjera. Czasem oni tej gotówki za dużo w kasie nie mają więc mogą odmówić. Wtedy trzeba iść do bankomatu. 

No, to już wiecie, że Nowa Zelandia jest w czołówce krajów gdzie płatności są bezgotówkowe. Zwróćcie jednak uwagę na to, że najpowszechniejsze są tutaj transakcje kartami debetowymi. W niektórych małych sklepach karty kredytowe nie są przyjmowane - czyli albo debetowa albo gotówka. Niektóre podrzędne sklepy nie mają również terminali bezstykowych a więc nie obsłużą telefonów. Na dodatek ostatnio gwałtownie rozprzestrzeniła się moda doliczania do transakcji bezstykowych i transakcji kartami kredytowymi dodatkowych opłat. Dzieje się to głównie w małych sklepikach, małych jadłodajniach itp. W dużych supermarketach raczej się nie zdarza. 

Toalety wszędzie są bezpłatne więc o monety do sracza też się nie martwcie.

Gotówka z rzadka może się przydać na jakiś jarmarkach w zapadłych dziurach, gdzie farmer akurat nie ma przenośnego czytnika - ale z reguły kolega obok ma więc się później rozliczą. 

Dość częstym widokiem w regionach sadowniczo-ogrodniczych są małe budki przy wjazdach na posesje, gdzie wystawione są na sprzedaż pakunki z owocami czy jarzynami. Na tabliczce jest napis co ile kosztuje i obok jest skrzyneczka do której należy wrzucić w gotówce należność. To się nazywa honesty box. Czasem jest również numer konta bankowego, lub QR code na który należy zrobić przelew, ale z zagranicznych banków tego łatwo i tanio się nie zrobi. Na takie okazje warto mieć trochę gotówki. 

W praktyce więc najlepiej przyjechać tu z kartą kredytową i kartą debetową (VISA albo Mastercard). Karta kredytowa potrzebna może być np. przy wynajmowaniu samochodu czy kampera a kartą debetową załatwicie wszystkie inne sprawy oraz będziecie sukcesywnie wybierać sobie trochę gotówki na płacenie w niewielu miejscach gdzie inaczej się nie da. 

Część banków w Polsce wydaje karty debetowe specjalnie przeznaczone dla turystyki międzynarodowej, które mają lepsze kursy rozliczeń. 

Upewnijcie się również, że wasze karty oprócz chipów mają również stary pasek magnetyczny, bo niektóre  czytniki ciągle wymagają przeciągnięcia karty w celu ich odczytania. 


Myślę, że nie muszę wspominać, że wożenie gotówki i wymienianie jej gdziekolwiek a szczególnie na lotniskach to najgorsza opcja pod względem strat na wymianie. 

A na zakończenie kolejna ciekawostka.

W Nowej Zelandii nie ma zwyczaju zostawiania napiwków. Niestety pomalutku, amerykański model zaczyna tu jednak przenikać i w niektórych restauracjach przy płatności kartą pokaże się pytanie czy chciałbyś dodać napiwek a jeśli tak to ile itd, Absolutnie nie czujcie się zobowiązani do dodawania tego napiwku, nikt się nie obrazi. To tylko chciwy właściciel chce wyciągnąć dodatkową kasę a czy ten napiwek pójdzie do kelnera tego nie wiadomo. Jak już naprawdę chcecie nagrodzić obsługanta to wsuńcie mu mały banknot do ręki, ale pamiętajcie, że będzie to wielkim acz miłym zaskoczeniem tutaj.

I jeszcze jedna ciekawostka. 

Nawet w dużych i drogich restauracjach płacimy nie u kelnera ale przy kasie, która jest gdzieś w okolicach baru lub wejścia. Po prostu na koniec libacji płacący wstaje i idzie zapłacić a potem wraca i wyprowadza resztę podchmielonego towarzystwa grzecznie na zewnątrz. 

Bawcie się dobrze. 





08 sierpnia 2024

Jak przeżyć z kierownicą po prawej stronie

 Kiedy już zdecydujecie się tu przyjechać i nie dołączycie do zorganizowanej wycieczki, a chcielibyście zobaczyć spory kawałek tego pięknego kraju to najprawdopodobniej będziecie chcieli wynająć jakieś cztery lub dwa kółka. Tak czy owak przed Wami ciekawa przygoda motoryzacyjna jeśli jeszcze nigdy nie jeżdziliście w ruchu lewostronnym. 

Znam wiele osób w Polsce, które otwarcie deklarują, że w UK nigdy by za kierownicą nie usiadły. No tak, tam to jest wykonalne, bo w UK jest dobry transport publiczny. Tutaj nie ma wyjścia, trzeba diabła wziąć za rogi. Ale nie taki diabeł straszny. 

1. Prawo jazdy przy wynajmie

Teoretycznie, jeżeli prawo jazdy nie jest po angielsku to wymagane jest jego tłumaczenie, ale o ile wiem wszystkie prawa jazdy w europejskim formacie są akceptowane. Radzę jednak przed przyjazdem sprawdzić. W większości firm minimalny wiek kierowcy to 21 lat. Niektóre dopuszczają 20-to a nawet 18-to latków, ale trzeba wtedy niestety trochę dopłacić. Po prostu ubezpieczenia dla młodych kierowców są tu wyższe. No i oczywiście do wynajęcia samochodu potrzebna będzie karta kredytowa. 

2. Nawigacja. 

Mapy niestety wychodzą z mody i kosztują sporo kasy, ale ciągle jest to jakaś umierająca już opcja. Droższe samochody czasem mają nawigację wbudowaną, ale większość tańszych nie ma. Można oczywiście polegać na Google Maps itp w telefonie, ale tutaj jest jeden ważny aspekt a mianowicie w wielu miejscach Nowej Zelandii brak pokrycia siecią komórkową. Jeśli decydujecie się na tę opcję to po pierwsze dobrze kupić już na lotnisku lokalnego SIMa, bo roaming danych jest drogi, ale wcześniej wgrać sobie lokalne mapy do  ulubionej aplikacji, żeby potem w polu nie zostać na lodzie.  No i warto zabrać ze sobą sprawdzony uchwyt do telefonu, żeby tutaj nie musieć kupować nowego.

3. Antyradar. 

O limitach prędkości zaraz opowiem. Tutaj napomknę tylko, że prędkość jest dyskretnie i skutecznie kontrolowana. Wszystkie radiowozy drogówki mają radary namierzające w ruchu patrzące w przód i w tył, sporo jest też radiowozów nieoznakowanych i nieco stacjonarnych kamer stałych jak i montowanych w nieoznakowanych mikrobusikach. Jeździ się tutaj pod limit i niewiele osób go przekracza. Oznakowane radiowozy drogówki wyglądają tak:




Mikrobusik z foto-radarem

Stały foto-radar

Próba skorumpowania policjanta grozi poważnymi konsekwencjami a - uwaga, uwaga - antyradary są tutaj legalne. Jeśli więc macie tendencję do nieco bardziej dynamicznej jazdy to polecam wrzucenie ukrywanego skrzętnie w Europie antyradaru (z przyssawkami) do walizki. Tutaj można go ostentacyjnie przykleić do szyby i nikomu to nie przeszkadza. NB europejskie przepisy o zakazie montowania gadgetów na przedniej szybie jeszcze tutaj nie dotarły. 


4. Kierownica po złej stronie


Jak już załatwicie formalności przy biurku to dostaniecie kluczyk, trochę papierów i wskazówkę gdzie na parkingu znaleźć wasz samochód. Upychamy walizy do bagażnika, otwieramy drzwi, a tu kierownicy nie ma. No tak, zajmie Wam sporo czasu, zanim przyzwyczaicie się podchodzić do samochodu z odpowiedniej strony. Jak jednak znajdziecie kierownicę to już z górki. Kierunkowskazy i wycieraczki co prawda odwrotnie (długo będziecie machać wycieraczkami przed skrzyżowaniami), ale przynajmniej pedały tak jak w domu. Biegi w lewej ręce, a po prawej drzwi - kilka razy będziecie próbować zmieniać biegi klamką. Znakomita większość samochodów w NZ to automaty. Polecam, choć wiem, że niektórzy z jakiegoś względu się ich boją. Zakochacie się po pięciu kilometrach. 

5. Wyjeżdżamy z parkingu.

Jeśli brak na nim ruchu to fajnie, ale jeśli kogoś na nim spotkacie to pewnie będzie to pierwsze zderzenie z rzeczywistością bo "idiota" będzie was chciał staranować. Prawdę mówiąc na parkingach będziecie popełniać błędy częściej niż na drodze, na której widać co robią inni i po prostu się ich małpuje.

6. Prędkość

Na prawie wszystkich drogach pozamiejskich włącznie z autostradami obowiązuje 100km/h . Jest kilka odcinków autostrad gdzie wolno 110km/h i są one wyraźnie oznaczone. W miastach: to co pokazują znaki - z reguły 50 km/h. 

Tutaj ważna uwaga co do metodologii oznakowania. Znaki ograniczeń prędkości obowiązują do następnego znaku prędkości, a nie jak w domu do następnego skrzyżowania. Nie ma również pojęcia obszaru zabudowanego i tych biało-czarnych znaków. 

Przykład: wjeżdżając do miasteczka z drogi na której było 100 km/h miniecie znak ograniczenia do powiedzmy 50 km/h. To ograniczenie obowiązuje dopóki nie przejedziecie pod znakiem zwiększającym czy zmniejszającym to ograniczenie. I nie ważne ile skrzyżowań przejechaliście czy ile razy skręciliście w inne ulice. W ten sposób na terenie całego miasteczka obowiązuje 50km/h a jak będziecie z niego wyjeżdżać to zobaczycie znak ograniczenia do 100km/h i itd. aż do kolejnego znaku. Jakoś to działa. Polecam religijne trzymanie się ograniczeń. Tolerancja chłopców radarowców jest niska - do 3km/h (nie żadne 10%) i nie ma dyskusji.

7. Pierwszeństwo

Ogólnie pierwszeństwo ma ten z prawej z wyjątkiem sytuacji gdy na skrzyżowaniu skręcacie w lewo a nadjeżdżający z przeciwka chce skręcić w jego prawo. Jest niby po Waszej prawej, ale to Wy macie pierwszeństwo ( to taki odpowiednik polskiej zielonej strzałki w prawo). W Polsce takim wyjątkiem są ronda, gdzie pierwszeństwo ma ten z lewej. Tutaj na rondach jeździmy zgodnie z ruchem zegara więc wyjątku od reguły nie ma. Ci co na rondzie mają pierwszeństwo. Wszystko to brzmi skomplikowanie, ale  wyluzujcie - równorzędnych skrzyżowań w zasadzie nie ma. Wszystkie są obstawione trójkątami więc główkować za bardzo nie trzeba. 

8. Procenty

Limit taki jak w Polsce, czyli najlepiej mieć zero. Od czasu do czasu zdarzają się "łapanki", szczególnie wieczorami w soboty niedaleko knajp. 

9. Mandaty

W Waszym przypadku wysłane zostaną do firmy, z której wypożyczyliście auto. Jak zrobiliście niewielkie przekroczenie prędkości to mandat może być malutki, rzędu $20-40, ale firma doda Wam do tego $100 opłaty manipulacyjnej i ściągnie z karty kredytowej czy depozytu. Za większe przekroczenia będzie odpowiednio większy mandat powiedzmy $200 do $300. Nie polecam dać się złapać na przekroczeniu większym niż 30km/h powyżej limitu. Dla mnie oznaczałoby to rozstanie z prawem jazdy na długie miesiące, a dla Was koniec wakacji. 

10. Paliwo

Aktualnie benzyna 91 ok $2.60 a diesel ok $1.90 czyli diesel niby tańszy, ale to złudzenie, bo wszystkie diesle na drogach muszą płacić dodatkowo podatek drogowy, w zależności od przebiegu. Benzyniaki mają ten podatek wliczony w cenę benzyny. Ta sytuacja to robota farmerów, którzy mają wiele maszyn nie wyjeżdżających na drogi. Większość samochodów do wynajęcia to benzyniaki. Jeśli wynajmiecie jednak jakiegoś specjalnego SUVa, czy minibusa to będzie to diesel i wtedy teoretycznie płacicie za paliwo taniej ale z reguły jest mniejszy limit kilometrów albo to co firma straci jest doliczane do kosztu wynajmu. 

Na stacjach benzynowych w zasadzie tak jak w Polsce: self service i do kasy. Nocą najpierw do okienka z kartą, a potem nalewamy. Są też stacje zupełnie self service, na których najpierw wczytuje się kartę a potem leje. Karta zostanie obciążona tyle ile się wlało. Coraz więcej stacji, które mają normalne sklepiki instaluje automatyczne kasy dla paliwa a w kasie obsługiwanej przez sprzedawcę płaci się tylko za towary w sklepie. 

Aktualne ceny możecie śledzić tutaj.

11. Płatne autostrady

W całym kraju jest tylko kilka dość krótkich odcinków płatnych dróg, ale są duże szanse, że na nie traficie bo są zwykle w okolicach tras wjazdowych do dużych miast. Podczas przejeżdżania pod bramką poboru opłat skanowana jest tablica rejestracyjna i opłatę trzeba wnieść online lub mieć otwarte konto. W Waszym przypadku musicie ustalić z firmą kto płaci i jak. 

Bramka poboru opłat

11. Przejścia dla pieszych

Jeśli przejście jest oznakowane zebrą to piesi mają bezwzględne pierwszeństwo. Zauważycie jednak, że jest wiele przejść bez zebry choć z wysepkami i oświetleniem. Na tych przejściach to niby pojazdy kołowe mają pierwszeństwo, ale ładnie jest po europejsku się zatrzymać i przepuścić. Zanim jednak to zrobicie patrzcie w lusterko bo większość lokalsów tego nie robi i mogą wam wjechać w zadek. 

12. Trzymać się lewej - rutyna zabija

Na koniec rzecz najważniejsza. Po kilku dniach przyzwyczaicie się trochę do jeżdżenia po złej stronie i poza małymi wpadkami na parkingach czy w miastach zaczniecie wpadać w rutynę i czuć się coraz pewniej. To najniebezpieczniejszy okres. Widoki za oknem przepiękne, na drodze nie ma żadnego innego auta, niewielki zakręt, nagle z naprzeciwka coś wyjeżdża.... i jest po złej stronie. Uciekasz w prawo a ten "baran" w jego lewo i czołowe gotowe. Co roku mamy tu cały szereg czołowych zderzeń spowodowanych przez zamorskich turystów. Na wyjazdach ze wszystkich parkingów i punktów widokowych malowane są strzałki przypominające, którą stroną dalej jechać, ale mimo wszystko ludzie się zagapiają. Nie zagapcie się....

07 sierpnia 2024

Nowa Zelandia kamperem czy samochodem?

W poprzednich postach pisałem trochę o metodach podróżowania po Nowej Zelandii. Sugerowałem także, że jeśli chcecie być niezależni to musicie zdecydować się na własny środek transportu a te najbardziej popularne to wynajęty samochód lub kamper. Decyzja nie jest łatwa. Postaram się tutaj wyliczyć jak najwięcej wad i zalet każdej opcji.


Jeżeli stać Was na przylot tutaj, pobyt w pięciogwiazdkowych hotelach i latanie helikopterami to pewnie nie musicie czytać dalej. Skupię się tutaj na tych, którzy jednak z kasą trochę się liczą.

Zacznijmy od terminu przyjazdu. Najgorszy i najdroższy termin to okres od Bożego Narodzenia do końca stycznia. Jest to środek lata i okres wakacji szkolnych, a więc korki na drogach, najdroższe ceny i tłok jak również najdroższe bilety lotnicze. Ja wiem, że fajnie byłoby uciec europejskiej zimie i wygrzać się w antypodowym słoneczku ale naprawdę najlepszym terminem na NZ jest okres od połowy listopada do Świąt Bożego narodzenia lub luty, marzec i kwiecień starając się ominąć Wielkanoc, choć niekoniecznie. To jest okres najcieplejszy, dni są długie, owoce i jarzyny najtańsze, w lutym i marcu nawet da się wykąpać w morzu, bo woda wtedy znośna (21 C). Poza tym okresem niestety temperatury raczej bałtyckie (16-19 C). Dobre dla fok i pingwinów. 


Oczywiście reszta roku też jest OK, ale pamiętajcie: polskie lato to tutejsza zima. Niby śnieg zdarza się bardzo rzadko i raczej tylko w górach, ale trzeba się ubrać tak jak na polski październik lub kwiecień. Dni są krótkie, ale i tak jest pięknie. 

Tak więc w terminach poza szczytem sezonu ceny najpopularniejszych noclegów kształtują się następująco:

  • 2 osobowy pokój z łazienką i kuchenką w przeciętnym motelu - NZ$100-180
  • 2 osobowy pokój z łazienką w hotelu 3 gwiazdkowym - NZ$160- 250
  • Domek kampingowy na kampingu raczej ze wspólną łazienką - NZ$70- 120
  • Backpackers hostel - NZ$ 30-80 
No oczywiście do tego dochodzą jeszcze AirB&B i inne tego typu prywatne wynajmy, które w sumie cenowo wiele się nie różnią, no chyba, że jedzie się dużą grupą i wynajmuje całe domy - wtedy stosunek ceny do komfortu jest najlepszy. Jeśli idziecie tą drogą to polecam nie bookować tych tańszych, bo zdjęcia są zwodnicze, a jakość bywa bardzo różna. Chętnie coś podpowiem, jeśli zapytacie. 



Z tymi cenami noclegów w głowie popatrzmy teraz na ceny samochodów i kamperów. 

Dla obu rozrzut cen i jakości jest spory. Zaczynając od światowych koncernów takich jak Hertz, Avis, Europcar a kończąc na firmach specjalizujących się w wynajmie starych gratów za mniejsze pieniądze.

Zacznijmy od zwykłych samochodów, takich do których wrzuca się walizki i jedzie od noclegowiska do noclegowiska. 

W zależności od wielkości samochodu dzienne stawki w tanich firmach (wynajmujących samochody w wieku 6 lat+ są od NZ$16 do NZ$80. Zwykła Toyota Corolla to ok NZ$21 a najwyższa stawka jest za 10 osobowy mikrobus typu HiAce.

W normalnych firmach wynajmujących "młode" samochody to odpowiednio 30-40% drożej. 

Teraz przejdźmy do kamperów. 

Tutaj bardzo ważne jest czy kamper posiada certyfikat "Self Contained" czy nie, bo tylko takie kampery mogą zatrzymywać się na noc w miejscach przeznaczonych do tzwn. "freedom camping" (czyli darmowego kampingowania) lub w innych miejscach już może nie darmowych ale tańszych niż pełnowymiarowe campingi. 

Od 1 lipca tego roku weszły nowe przepisy, które definiują pojazdy "Self Contained" jako pojazdy (samochód lub przyczepa), w których certyfikowana liczba pasażerów ma zapewnione wszystkie potrzeby życiowe (zapas wody we wbudowanym zbiorniku, odpowiednio duże wbudowane zbiorniki na wodę szarą (pomyje) i wodę czarną (ścieki sanitarne)) na trzy dni. Tak więc od lipca jedynie profesjonalnie zbudowane kampery będą otrzymywać taką nalepkę jak ta:


Zanim te nowe przepisy weszły w życie nalepkę taką dostawały różne samodziały, minivany, kombiaki itp, bo wytarczyło, żeby miały na pokładzie przenośną kuchenkę, kanister z wodą i malutką kampingową toaletę chemiczną i już się kwalifikowały. 

Była to raczej farsa, bo oprócz tego, że miały odpowiednie miejsce na przespanie się te inne urządzenia kuchenno-sanitarne były raczej symboliczne, kamperowicze biegali za potrzebą w krzaki a firmy wynajmujące wstawiały im przenośne chemiczne toalety w zaplombowanych plastikowych torbach z zaznaczeniem, że najemcy będą mieć upust jeżeli zwrócą toaletę nie użytą. 

Niby kamper ale teraz już bez certyfikatu

Takie mini kampery można ciągle jeszcze za tanie pieniądze wynająć, ale teraz nie mają już one certyfikatu "Self Contained". Jeśli jednak zdecydujecie się na wynajem takiego pojazdu to w zasadzie będzie to równoznaczne z wynajęciem dużego samochodu, na tyle przestronnego, że można się w nim przespać ale legalnie noclegi powinniście spędzać gdzieś pod dachem (w motelu, hostelu) lub na płatnych campingach, gdzie w cenie są do waszej dyspozycji kuchnie, łazienki, pralki etc. 

No to teraz o cenach.

Takie niecertyfikowane kampery jak powyżej na bazie minibusów jak Toyota Estima czy Kia Carnival zaadaptowanych do spania i drobnego pichcenia kosztują w okolicach NZ$50 dziennie. To są z reguły dość leciwe pojazdy choć technicznie sprawne. 

W tanich firmach są również większe kampery nawet 4 osobowe i z normalną łazienką certyfikatem"Self Contained" ale te już w okolicach NZ$100 za dzień. 

No a w renomowanych firmach podobnie jak z samochodami wszystko idzie ok 40% w górę, ale i jakość lepsza. Wynajmiecie tam większe kampery ze wszystkimi bajerami, ale ceny za te duże - cztero czy sześcio - osobowe będą już przekraczać nawet NZ$200 za dzień. 

No i teraz kolejny aspekt podróży po NZ czyli żarcie. 

Ceny w sklepach ok 2-2.5 razy wyższe niż w Polsce. Nie chcę jeszcze wchodzić w szczegóły, ale numerki na ogół podobne do polskich tyle tylko, że to NZ dolary, a nie złote. Ceny w tanich knajpach czy fastfoodach  w okolicach NZ$10-15 za danie główne. W normalnych restauracjach cena głównego dania od NZ$18 do 30 i wzwyż. 

Z tymi wszystkimi stawkami w głowie przystąpmy do analizy. 

Zalety wynajmu samochodu:
  • raczej mniej pali niż kamper;
  • łatwiej parkować;
  • łatwy w obsłudze i prowadzeniu dla ludzi, którzy nie są wprawni z kamperami.
Wady wynajmu samochodu:
  • musimy płacić za noclegi;
  • jeśli nocujemy w hotelach to jesteśmy zdani na jedzenie na mieście, jako że w hotelowych pokojach znajdziecie najwyżej czajnik do zrobienia kawy i minibar. Natomiast w każdym pokoju w motelu jest zwykle w pełni wyposażona kuchenka, lodówka, czasem nawet pralka. Tak więc w motelach możemy sobie gotować (szczególnie ważne to w przypadku śniadań), ale ponieważ nie mamy ze sobą lodówki, trzeba robić zakupy na bieżąco. Lunch'e z pewnością musimy jeść "na mieście" lub robić sobie kanapki na drogę w motelu;  
  • najprawdopodobniej musimy trzymać się dat zamówionych noclegów, choć poza sezonem w niektórych rejonach można próbować szukać miejsc noclegowych bez wcześniejszego zamawiania;
  • jeśli mamy dwie noce w jednym miejscu to fajnie, ale zwykle każdego ranka mamy pakowanie waliz, szukanie zapomnianych ładowarek itd.
Zalety wynajmu kampera:
  • możemy nocować za darmo w wyznaczonych miejscach "freedom camping" (czyli w cenie wynajmu kampera) lub na kampingach płatnych, czyli za ok $20-25/od osoby. Są jeszcze obozowiska prowadzone przez Department of Conservation (DOC) czyli Wydział Ochrony Środowiska, który zajmuje się wszystkimi rezerwatami i parkami narodowymi. Na tych obozowiskach jest najtaniej (NZ$5-10 od osoby), ale jest tam zwykle tylko kibel i czasem woda. 
  • wszystkie posiłki możemy robić sami, jeść je w ładnej scenerii, a z lodówką na pokładzie zakupy można robić raz na kilka dni. Do knajpy na wykwintną kolację też warto pójść, ale nie musimy tego robić codziennie;
  • marszruta może być łatwo dostosowywana, nawet jeśli będziemy zatrzymywać się na płatnych kampingach (a co kilka dni warto, żeby nabrać wody, zrobić pranie i wziąć lepszy prysznic) to poza sezonem prawie zawsze miejsce się znajdzie;
  • gdy się rozpakujemy to pakować będziemy się dopiero przy zdawaniu kampera (do kampera polecam brać miękkie torby raczej niż sztywne walizki - jak na żeglowanie).
Wady wynajmu kampera: 
  • u nowicjuszy występuje trema prowadzenia wiele większego pojazdu niż zwykle (szczególnie trzeba uważać na wysokość pod gałęziami drzew, słupów przy krawężnikach itp.);
  • kampery, szczególnie te większe są jak jachty - trzeba pamiętać o uzupełnianiu wody, spuszczaniu ścieków, spuszczaniu pomyj i śledzić naładowanie akumulatorów. Dla niektórych to trochę za dużo radości;
  • Parkowanie większych kamperów czasem jest problemem, szczególnie w miastach (najlepiej szukać wtedy supermarketu); 
  • Poszukiwanie miejsc gdzie wolno się zatrzymać za darmo jest czasem nieco skomplikowane, bo każdy dystrykt czy miasto ma swoje przepisy i wyznaczone miejsca.
Tak więc dobrze wyposażony "self contained" kamper to po prostu pojazd wielkości minibusa lub małej ciężarówki, który ma zbiornik wody na trzy dni skromnego używania, toaletę kasetową, zbiornik pomyj no i z reguły lodówkę i kuchenkę jak również akumulator i butlę gazową.  Oznacza to, że załoga może przeżyć w takim kamperze te trzy dni bez konieczności korzystania z zewnętrznych źródeł wody, energii oraz bez potrzeby zrzucania nieczystości. Większość prywatnych właścicieli kamperów doposaża je w większe akumulatory, zbiorniki wody i ścieków, panele solarne aby być samowystarczalnym jak najdłużej, ale kampery pod wynajem raczej obliczone są na to, że będziemy się jednak co najmniej co drugą noc zatrzymywać na kempingach, podłączać do prądu, dobierać wody, spuszczać ścieki, opróżniać kibel itd. No i tak załóżcie: jedna noc na kampingu płatnym, a następna "na dziko". Z doświadczenia wiem, że największym problemem są woda i ścieki. Nawet jeśli akumulator jest przymały to jest ciągle doładowywany w czasie jazdy i prądu raczej nie braknie.


 

No dobra, na dziko, ale gdzie? 

Ok. 15 lat temu parlament nowozelandzki uchwalił ustawę dotyczącą "freedom camping" której założeniem było ułatwienie kempingowania na dziko, szczególnie dla "self contained" kamperów i podobnie wyposażonych przyczep kempingowych. Niestety, Nowa Zelandia jest nieco podobna do UK w tym, że tak na prawdę to dostępu do "dzikich" miejsc nie ma. Wszystkie tereny są albo prywatne (wliczając w to większość lasów uprawnych), albo są pod kontrolą rządowego Department of Conservation (DOC) czyli są albo parkami narodowymi albo rezerwatami przyrody.  Poza tym są jeszcze pasy nadmorskie (również kontrolowane przez DOC lub regionalne organizacje środowiskowe) oraz parki i skwery zarządzane przez samorządy lokalne, czyli miasta i dystrykty (obszarowo coś między powiatem a województwem).  Niestety wszystkie dystrykty jak i DOC mają prawo do ustalania szczegółowych miejsc, gdzie można ten "freedom camping" uprawiać. W praktyce oznacza to, że wyznaczają one miejsca (czasem dosłownie trzy miejsca parkingowe w danej lokalizacji) gdzie można się na dziko (czytaj za darmo) zatrzymać na noc (z reguły z zastrzeżeniem, że tylko na jedną lub dwie noce, ale nie dłużej itd). Większość tych miejsc jest tylko dla pojazdów "self contained" więc biedni namiotowicze wielkiego wyboru nie mają. DOC ma w swoich parkach narodowych i rezerwatach dość dużą ilość obozowisk, z reguły w malowniczych miejscach i bez ograniczeń czasowych, ale pobiera opłaty od osobo/dnia rzędu 5-10 dolców. Na tych obozowiskach są z reguły tzwn kompostujące toalety, czasem jest woda, a poza tym trzeba być zdanym na siebie i swoje zapasy. Dodatkowym problemem jest to, że dojechać do wielu z nich można tylko drogami szutrowymi, a firmy wynajmujące kampery i samochody często zabraniają prowadzenia ich po takich drogach. 

Podsumowując, jeśli wynajmiecie kampera to średnio co drugą noc trzeba będzie dopłacić do jego wynajmu dziennego albo nic (w miejscach kontrolowanych i wyznaczonych przez dystrykty) albo 5-10 na łebka (na obozowiskach DOCowskich) albo 15-25 (od łebka na kampingach płatnych). Jednak będziecie mieli dużo więcej swobody i będziecie mogli sporo zaoszczędzić na jedzeniu. 

Wynajmując samochód i zatrzymując się w motelach czy AirB&B podobnie, ale mniej swobody czasowej i możliwości zmiany trasy, gdy na przykład pogoda się załamie. 

Wynajmując kampera z reguły dostaniecie mapę kempingową, ale warto również zaopatrzyć się w apkę taką jak Camper-mate pokazującą wszystkie intersujące Was przybytki od wszelkiego rodzaju campingów po sklepy, toalety, punkty zrzutu ścieków i toalet po atrakcje turystyczne. 


No i tak to wygląda. Jest to temat - rzeka. Musicie to dobrze przemyśleć, a ja służę pomocą, jeśli ktoś będzie miał jakieś pytania.

Czuwaj....


 




06 sierpnia 2024

A ciepło tam w tej Nowej Zelandii?

 Dzisiaj tak ogólnie o nowozelandzkiej geografii, klimacie, porach roku czyli jak się ubrać i co warto zabrać.

Nie wiem jak Wam, ale mi kształt Nowej Zelandii na mapie zawsze przypominał Włochy. Tyle, że włoska sztywna noga kopie piłkę znaczy Sycylię a nowozelandzka noga nic nie kopie a za to ma przegub w kostce. No i jest do góry nogami, ale tak przecież powinna być tutaj, na antypodach.



Nowa Zelandia leżąca daleko na marginesie mapy zawsze wydaje się malutka a tak naprawdę jest całkiem spora – prawie taka jak Włochy i niewiele mniejsza od Polski. Większość ludzi żyje na dwóch największych wyspach, które po angielsku niestety nie dostały swoich odrębnych nazw i po prostu nazywane są Wyspa Północna i Wyspa Południowa. Maorysi nadali im swoje nazwy i tak Wyspa Północna to Te Ika-a-Maui czyli ryba (legendarnego maoryskiego bohatera) Maui a Wyspa Południowa zwana jest Te Waipounamu czyli tam gdzie są wody, w których można znaleźć nefryty (dla Maorysów jest to bardzo wartościowy kamień). Natomiast maoryska nazwa dla całej Nowej Zelandii to Aotearoa czyli ląd długiej białej chmury.

Więcej o Maoryskich nazwach i kulturze już niebawem. Bądźcie przygotowani na to, że maoryskie nazwy i słowa wplatane są często w nowozelandzką angielszczyznę, bo Maorysi to jednak prawie 20 procent społeczeństwa.

Leży więc sobie ta nasza Nowa Zelandia mniej więcej w takiej samej odległości od równika jak Włochy. Gdyby przewiercić ziemię w Auckland przez środek i na wylot to wyłonilibyśmy się w okolicach Gibraltaru.  O tak to wygląda.



No ale nie podniecajcie się, bo zimne prądy Morza Tasmana i wiejące w poprzek ryczące czterdziestki powodują, że jest tu wiele chłodniej niż w południowej Hiszpanii. Południkowy kształt kraju powoduje również spore różnice między klimatem na północy i na południu. Pamiętajcie po tej stronie równika północ jest cieplejsza niż południe.

Na dodatek Nowa Zelandia to kraj mocno górzysty i wyżej w górach zawsze klimat jest ostrzejszy.

Zacznijmy jednak od pór roku, bo to ważne przy planowaniu podróży. No więc są one dokładnie odwrotne do tych w Polsce.

Grudzień, styczeń i luty to tutejsze lato. Szkolne wakacje letnie zaczynają się w połowie grudnia i kończą na przełomie stycznia i lutego. To jest szczyt sezonu urlopowego. 

Marzec, kwiecień i maj to jesień. Czerwiec, lipiec i sierpień to zima a wrzesień, październik i listopad to wiosna.

Jak to w praktyce wygląda na Wyspie Północnej? Temperatury latem w ciągu dnia to 23-27 stopni a nocą 15-20 stopni. Co roku bywa kilka upalnych dni, gdy temperatura wzrasta do ponad 30 stopni i wtedy lokalsi prawie zdychają z gorąca. Wiosną i jesienią jest odpowiednio o cztery stopnie mniej, czyli 19-23 stopni w dzień i 11-16 stopni nocą a zimą o kolejne 5 stopni mniej, czyli 14-19 stopni w dzień i 6-11 stopni nocą. To oczywiście średnie temperatury i czasem jest nieco inaczej. Na przykład od wysokości Auckland na południe zdarzają się zimą przygruntowe przymrozki, ze szronem i nawet lekko zamarzającymi kałużami. Nie jest to nigdy więcej niż powiedzmy -1 czy -2 stopnie co powoduje, że roślinność na Wyspie Północnej zdaje się być śródziemnomorska z plantacjami cytrusów, kiwi, palmami różnej maści itd. Woda w morzu latem to około 20-21 stopni, a więc podobnie jak na Bałtyku. Zimą jest zwykle ok 15-16 stopni. Brrrr.

Warto też wspomnieć, że na Wyspie Północnej, z kilkoma wyjątkami, krajobraz jest bardzo pofałdowany.



Jest tu też kilka pasm górskich mniej więcej wysokości Beskidów. 

W samym centrum wyspy, na południe od jeziora Taupo, w Parku Narodowym Tongariro, znajduje się masyw trzech potężnych wulkanów sięgających 2700m npm. 

Mt Ngauruhoe i Mt Ruapehu w Parku Narodowym Tongariro

Na zachodzie wyspy, jest jeszcze jeden wulkan zwany Mt Taranaki, którego piękny symetryczny stożek sięga 2500 m npm.

Mt Taranaki

Opady śniegu na niżej położonych terenach Wyspy Północnej w zasadzie się nie zdarzają, czasem tylko śnieg pojawia się w górnych partiach wspomnianych pasm o wysokości Beskidów. Natomiast trzy wulkany w Tongariro National Park jak i Mt Taranaki w ciągu zimy są z reguły ośnieżone a na stokach Mt Ruapehu, jednego z trzech wulkanów w masywie Tongariro, znajdują się w miarę przyzwoite dwa ośrodki narciarskie.

Inka na stokach Mt Ruapehu

Na horyzoncie oddalony o 130km Mt Taranaki

Na Wyspie Południowej klimat jest mocno zróżnicowany. Wzdłuż prawie całej wyspy rozciąga się pasmo Alp Południowych, które jest porównywalne wielkością i wysokością z Alpami w Europie, Najwyższy szczyt Mt Cook zwany po Maorysku Aoraki wznosi się na wysokość ponad 3700 m npm.

Mt Cook/Aoraki

Ustawiczna cyrkulacja zachodnia znad Morza Tasmana powoduje, że na zachodnim wybrzeżu Wyspy Południowej jest mnóstwo opadów. Niżej nad morzem 2000 do 3000 mm rocznie a wyżej w górach do 10000 mm rocznie. To jest sporo śniegu i deszczu.

Po stronie wschodniej Alp klimat jest natomiast bardzo suchy, nieomalże stepowy. Ośnieżone szczyty Alp powoli przechodzą w pagórki i niziny na wschodzie wyspy poprzecinane szeregiem kamienistych rzek wpadających do morza. 

Stepowe wzgórza po wschodniej stronie Alp

Woda z lodowców w rzekach ma niesamowitą barwę

Klimat tej części wyspy wydaje się być bardziej kontynentalny z upalnymi latami (temperatury porównywalne do Wyspy Północnej) i ostrzejszymi zimami. Tutaj śnieg zimą pojawia się częściej, czasem nawet poleży cały dzień w nadmorskich terenach. Generalnie poza głównym masywem Alp temperatury latem to 20-25 stopni w dzień i 5 stopni niżej w nocy, wiosną i jesienią ok 7 stopni niżej w dzień i w nocy a zimą od -2 do 10 w dzień a w nocy czasem potrafi być i -5 choć raczej na niskich terenach mróz się długo nie utrzymuje. No a wyżej w górach, jak to w górach, nawet latem może być zimno. 

Jak wspomniałem Alpy Południowe są porównywalne z Alpami w Europie. Jest jednak jedna zasadnicza różnica. W Alpach Południowych prawie nikt nie mieszka, jest tu totalna pustka, żadnych wiosek, żadnej cywilizacji. W tym wielkim paśmie górskim znajduje się pięć liczących się ośrodków narciarskich z prawdziwego zdarzenia (teoretycznie jest ich więcej, ale pozostałe to amatorszczyzna).  

Na koniec jeszcze dodam, że okres lata w Nowej Zelandii to również okres, kiedy na południe od równika formują się w tropikach cyklony. Z pełną siłą tak daleko na południe raczej nie docierają, ale ich resztki czasem powodują tutaj niezły bałagan – głównie powodzie i osuwiska blokujące drogi.

Jeszcze jedna ciekawostka dla tych, którzy po raz pierwszy wybierają się na południową półkulę. Otóż w Polsce, gdy staniemy twarzą do słońca to porusza się ono po niebie zgodnie ze wskazówkami zegara czyli w prawo, ze wschodu na zachód, no i w południe jest na południu. Tutaj na Antypodach jest inaczej. Słońce porusza się również ze wschodu na zachód ale tutaj to jest w lewo i w południe jest ono na północy. To taki dodatkowy element do konfudowania was po przyjeździe wraz z lewostronnym ruchem i jetlagiem.

Wiecie już jakich temperatur się spodziewać więc jeszcze tylko ostatnie podpowiedzi. Nowa Zelandia leży w obrębie ryczących czterdziestek więc często jest tu sporo wiatru. Dobrą nieprzemakalną kurtkę przeciwwiatrową warto zawsze mieć ze sobą - nawet latem.

A wracając jeszcze do słońca to nie dajcie się zaskoczyć. Mimo, że jest tu chłodniej niż w południowej Hiszpanii to słońce wisi nad głową równie wysoko jak tam a na dodatek powietrze jest tu krystalicznie czyste. Spiec się na raka można tu w pół godziny. Czapki i dobre kremy bardzo się przydadzą – nawet w pochmurne dni. 

04 sierpnia 2024

Ale po co do tej Nowej Zelandii?

Opowiem Wam dziś trochę o tym jak Nową Zelandię mogą odbierać ludzie przyzwyczajeni do podróżowania po Europie lub po światowych turystycznych mekkach.

Zacznę od wyliczenia rzeczy, których tutaj nie znajdziecie w ogóle albo jeśli takowe istnieją to raczej jako wyjątki potwierdzające regułę.

A więc nie znajdziecie tu wielkich nadmorskich hoteli, bloków kondominiów przeplatanych z centrami handlowymi, dyskotekami i nocnymi klubami. Nie znajdziecie również Disneylandów i wielkich ośrodków wczasowych typu all-inclusive. 



Próżno szukać tu zabytków starszych niż powiedzmy 200 lat. O takich jak ten:

Nie ma w Nowej Zelandii wielkich parków safari ze zwierzyną po horyzont. 



W ogóle z czworonogami tu krucho, bo to kraj, do którego wszystkie ssaki zostały sprowadzone najpierw przez Polinezyjczyków a potem przez Europejczyków. jest natomiast sporo ptaków i baaardzo starych gadów.  

Raczej nie zobaczycie nawet na dziko ptaszka kiwi – symbolu tego kraju (bo to ptak nocny). 

Obejrzeć je można tylko w specjalnych zaciemnionych wybiegach, gdzie za pomocą sztucznego oświetlenia wrednie zamienia im się dzień z nocą. Jedynym sposobem na zobaczenie kiwi na dziko jest pójść w nocy do buszu z mocną czerwoną latarką i czekać. Są tacy którym się to udaje.  

Nie pojeździcie wzdłuż kraju pięknymi wielopasmowymi autostradami, bo takich tu nie ma. 


No dobra, parę kilometrów w okolicach większych miast zbudowano, ale dalej State Highways to już bardziej polskie Drogi Wojewódzkie.

Nie zobaczycie tu również żadnych szybkich pociągów. 


Przyzwyczajeni do klasy i wielkości polskich centrów handlowych będziecie rozczarowani ich lokalnymi odpowiednikami, wysokimi cenami i ograniczonym zaopatrzeniem. 

A ponieważ Polonia tutaj jest bardzo nieliczna to nie znajdziecie tu łatwo żadnych polskich smakołyków czy knajp z polskim jedzeniem. Jest ich kilka ale o tym kiedy indziej.  


Jeśli którakolwiek z wymienionych rzeczy jest Wam do wakacji niezbędna i żyć bez niej nie możecie to szkoda pieniędzy i czasu na tak daleką podróż. 

Jadąc do Nowej Zelandii przygotujcie się na wizytę w stosunkowo prowincjonalnym kraju, gdzie życie toczy się dużo wolniej niż w Europie, Stanach czy w azjatyckich mekkach turystycznych. 

Nowa Zelandia to kraj, gdzie poza kilkoma większymi miastami ludzie często pozdrawiają nieznajomych na ulicy i gdzie większość społeczeństwa uwielbia być na świeżym powietrzu, w otoczeniu niebywale pięknej przyrody. 

No to po co się tłuc taki kawał drogi? 

Już wyjaśniam: 

W pierwszym rzędzie wymienić należy cudowne krajobrazy. Od fiordów i skalistych wybrzeży pełnych fok i pingwinów, przez ośnieżone szczyty alpejskie, wulkany, gejzery, winnice, wszechobecną zieleń, krystalicznie czyste wody i powietrze, po tysiące kilometrów plaż i dziewiczej linii brzegowej, gdzie w bajkowej scenerii wcale nie trzeba rozstawiać parawanów, leżaków czy kopać grajdołków. 






Jednym z żelaznych punktów programu jest poznawanie kultury Maoryskiej, która jest tutaj mocno pielęgnowana i eksponowana. 


Dla wielbicieli szaleństw i adrenaliny Nowa Zelandia ma do zaoferowania w zasadzie wszystkie możliwe wariactwa, z których wiele zostało tutaj właśnie wymyślonych od skoków na bangee, przez rolowanie się w zorbie, spływy czym się da po spienionych górskich rzekach, szalone jazdy w jet boats, latanie na wszelkiej maści lotniach, skoki spadochronowe, wyprawy samochodami terenowymi, quadami, wyprawy na wielkie ryby, na oglądanie delfinów, fok, wielorybów, nie wspominając już o surfingu, windsurfingu czy kite surfingu a ostatnio oczywiście wszystko to nie na normalnych deskach tylko na hydropłatach. 



Dla tych co wolą spokojniejsze klimaty mamy wszelkie sporty zimowe, trekking wzdłuż setek szlaków we wszelkich możliwych sceneriach, wyprawy na rowerach górskich czy rajdy konne dla początkujących i zaawansowanych. 



Ci którzy preferują jeszcze spokojniejsze spędzanie czasu z pewnością mogą spróbować szczęścia w wędkowaniu w krystalicznych wodach jezior i rzek lub na morzu. 


Bardzo popularne stały się ostatnio wycieczki i degustacje win w niezliczonych winnicach na obu nowozelandzkich wyspach. 

A koneserzy dobrego jedzenia znajdą w Nowej Zelandii restauracje serwujące smakołyki ze wszystkich zakątków świata.  

Dla tych, którzy są mniej kulinarnie odważni mam dobre wieści – prawie w każdej mieścinie znajdziecie McDonaldsa czy KFC a i Burger King czy podobne paskudztwa też się znajdą.

Ponieważ turystyka jest bardzo poważną gałęzią lokalnej gospodarki więc tak jak w Zakopanem na większość tych atrakcji trzeba wydać sporo dutków. Tak jest i trudno – trzeba się z tym pogodzić a wydatki optymalizować. 

A o optymalizowaniu już niedugo. 

Popularne posty