Nie po to jeździ
się w odległe kraje, żeby odżywiać się tam kanapką z serem i jajkiem na twardo.
Po pierwsze warto a po drugie czasem nie ma innego wyjścia i trzeba coś zjeść „na
mieście”.
W Nowej Zelandii mamy spory wybór, bo ulice miast i miasteczek usiane są wszelkiego
rodzaju miejscami z jadłem. No nie jest to tak, jak w Bangkoku czy Hong Kongu ale z głodu się nie umrze.
Z wielkich
sieciówek fastfoodowych najliczniejsze to McDonalds, KFC, Burger King i Subway.
Jest jeszcze parę innych mniej znanych w Europie, ale wszystkie mniej więcej na
to samo kopyto. Jest Pizza Hut i Dominion Pizza i sporo innych pizzerii –
większość z nich działa jednak głównie na wynos. Sieciówki mają jedną zaletę a mianowicie długie godziny otwarcia, czasem nawet całą dobę.
Następny szczebel
to jadłodajnie etniczne. Znajdziecie ich wszędzie sporo, głównie hinduskich,
chińskich, tajskich i generalnie azjatyckich - czasem trafi się kebab.
Z reguły są to niewielkie knajpki z trzema
stolikami na krzyż, nastawione głównie na serwowanie żarcia na wynos. Niestety minęły
już te czasy, gdy można tam było na przykład dostać chińszczyznę smażoną w woku specjalnie dla ciebie na poczekaniu. Teraz wszystko jest już wcześniej zrobione i serwowane z
podgrzewaczy, czyli niestety ogólnoświatowy standard etnicznego fast-foodu.
Znajdziecie tu również sporo sushi barów, które jednak są bardzo specyficzne. Niewiele w nich prawdziwych i surowych owoców
morza a więcej różnych amerykańskich wymysłów pełnych serków, majonezów,
kurczaków i innych dupereli. No ale coś tam da się wybrać.
Tutaj bardzo ważna uwaga na
temat godzin otwarcia. Większość tych mniejszych knajpek działa na zasadzie lunch
barów, czyli otwarte są głównie od 11-tej do 15-tej. Tylko niektóre działają do
wieczora. Ogólnie uważajcie na porę lunchu, bo jak ją przegapicie, to potem
ciężko jest coś znaleźć aż do powiedzmy 17-tej kiedy to otwierają się
restauracje.
Wróćmy jednak
jeszcze do lunch barów – tych lokalnych, nie etnicznych. Te zwykle są tu
nazywane Cafe lub Bakery i wszystkie są podobne. Na wejściu wielka lada chłodnicza z
gotowymi kanapkami, sałatkami, quichami i wszelkiego rodzaju gotowymi wyrobami
kuchni anglosaskiej, które się wybiera i prosi o podgrzanie lub nie. A na
ścianie wielkie menu z kilkoma gorącymi potrawami typu zupa dnia, fish and
chips, egg benedict, burger z frytkami etc. Zamawiamy co chcemy przy ladzie, płacimy i z reguły
dostajemy numerek na patyku do postawienia na stoliku, po którym personel pozna komu co przynieść.
I jeszcze raz UWAGA,
UWAGA, absolutna większość tych Cafe operuje tylko w porze południowej. Jeśli
wejdziecie tam koło 15-tej zastaniecie już krzesełka do góry nogami na
stolikach.
Mimo wszystko
polecam Cafe, bo przecież nie można wyjechać z Nowej Zelandii bez
zaliczenia lokalnych specjałów jak sausage roll, steak pie, sausage with baked
beans a na deser pavlovej. To tak jak chrzest żeglarski przy przekraczaniu
równika – mieszane uczucia, ale przeżycie niezapomniane.
|
gorący pie |
|
pyszny sausage roll |
|
sausge z fasolką - pycha |
Troszkę tu sobie
dworuję, ale we wszystkich wspomnianych miejscach da się dobrze zjeść. Podobno
nawet w McDonalds jest to do osiągnięcia choć mi się jeszcze nie udało. Zawsze wydaje mi się, że smak tych miękkich buł z podejrzanym nadzieniem niczym się nie różni od smaku tego kartonika, w którym tę bułę serwują.
No to dobrnęliśmy
do wieczora i teraz dopiero otwierają się restauracje. W małych miasteczkach
może nie być ich zbyt wiele, ale z reguły kilka jest. W większych
miastach i miejscowościach mocno turystycznych jest ich sporo. Te najlepsze są
z reguły mocno oblegane i często bez rezerwacji ciężko będzie znaleźć w nich
miejsce. Wybór jest spory: włoskie, azjatyckie, francuskie, ogólno-europejskie,
amerykańskie tylko polskich niewiele.
Tutaj należy wspomnieć również o pubach, które istnieją w prawie każdym miasteczku i
niektóre są jak żywcem wyjęte z Wysp Brytyjskich włącznie z pubami irlandzkimi.
Są to z reguły najbardziej klimatyczne miejsca z tradycyjnym wystrojem, piwem z
beczki, tradycyjnym brytyjskim żarciem i swojską atmosferą. Wizytę w pubie też
należy zaliczyć, jeśli ktoś nigdy nie był.
O cenach
wspomniałem już w innym wpisie ale ogólnie dania do najedzenia się w lunch
barach, fastfoodach i barach etnicznych to ok NZ$10-20 na twarz. W
restauracjach i pubach to ok NZ$20-35 na twarz no chyba, że ktoś zamawia
langusty, ostrygi i kawior to wtedy nieco więcej. Drinki extra, ale uwaga,
uwaga: w zasadzie wszędzie i w tanich lunch barach jak i w drogich restauracjach
zwykła, schłodzona woda z kranu jest do woli i za darmo. Czasem zaproponują wam
Perriera czy inną butelkową za poważną kasę, ale można grzecznie podziękować i
poprosić o dzbanek zwykłej wody – za friko. Czasem będzie lecieć nieco kranówą ale jest bezpieczna.
Ogólnie mówiąc, tak jak wszędzie na świecie, im bardziej turystyczne miejsce tym drożej, ale to podkręcanie cen nie jest tak drastyczne jak na Krupówkach czy przy Monciaku w Sopocie.
Warto jeszcze wspomnieć, że całkiem znośne rzeczy na wynos można kupić przy delikatesowych ladach w supermarketach. Cały gorący pieczony kurczak plus trochę jakiś gotowych sałatek zabrane na wynos i spożyte przy stoliczku w parku czy na plaży i możecie mieć niezły obiad dla czterech osób za $25.
Smacznego.